Na rogu ulicy Jean-Jacques Rousseau i ulicy Pagevin, znajdował się dawniej sklep zajmowany wspólnie przez stolarza i przez szwaczkę.
Mieli oni ślicznego maleńkiego chłopczyka, który z powodu swojej piękności stał się bożyszczem całej dzielnicy a osobliwie państwa Mathias, którzy o wiele dumniejsi byli z dziecka swojego, niż z arcydzieł jakie wykonywali codziennie jedno w zawodzie stolarstwa a drugie krawiectwa.
Dziecku temu było na imię Jan Nepomucen.
Wszystko więc szło jak najlepiej w tem najlepszem z małżeństw; małżonkowie byli pracowici, ich mały mająteczek powiększał się ale — dlaczego trzeba żeby w każdej rzeczy na tym świecie było jakieś ale? Ojciec jak większa część tych, których położenie bardzo skromne początkowo nie jest wolne, jeśli nie od prawdziwej nędzy, to przynajmniej od ciężkich kłopotów, chodził czasami pocieszać się po tych kłopotach, słodkiem tête-à-tête z boską butelką.
Po powrocie z dobrze rozgrzaną głową, stawał się zwykle kłótliwym i nieporozumienie panowało w domu. Pani Mathias, kobieta bardzo dobra, ale niesłychanie żywa, z niecierpliwością się patrzała na te zapomnienia i robiła mu za nie gorzkie wymówki, które on znowu przyjmował jak można najgorzej.
Mały Jaś miał już pięć lat. Jednego wieczora, kiedy ojciec jego powrócił podchmielony
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/250
Ta strona została przepisana.