przynoszący rocznego procentu około ośmiuset franków, co jeśli mu nie pozwalało prowadzić wystawnego życia, to przynajmniej nie pozwalało mu umrzeć z głodu.
Dla zapewnienia sobie spokoju i pewnej przyjemności, której nie mogła by zamącić złość ludzka, postanowił on przez całe dnie oddawać się nauce, a wieczorami dopiero wychodził z domu. W ten sposób był pewnym, że jego kalectwo ukryte będzie dla oka przechodniów i że uniknie szyderskich uśmiechów.
Wszystko szło jak można najlepiej, z początku. Ten sposób życia który sobie wymyślił uszczęśliwiał go zupełnie z większą też cierpliwością znosił swoje dolegliwości i pierwszy nawet śmiać się z nich zaczął.
— Żartuję sam z siebie — mawiał — ażeby się chronić od żarcików moich bliźnich.
Ta filozofia jednak nie trwała tak długo jako sobie obiecywał. Wkrótce przekonał się, że nie est w stanie żyć bez towarzystwa ludzi. Wtedy dla pokonania nudów, które mu coraz mocniej zaczęły dokuczać, umyślił dwie przechadzki dziennie odbywać, i w tym celu wybrał sobie miejsce w ogrodzie Tuileries zwane La Petite Provence.
W tym to kąciku spokojnym, oddalonym od wszelkiej wrzawy i strojów zbierają się starcy, ażeby pod dobroczynnymi promieniami słońca rozgrzać członki skostniałe wiekiem. Tam także
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/260
Ta strona została przepisana.