Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/265

Ta strona została przepisana.

się nawet nosić przy sobie laski... Ah! jakże ja was żałuję...
— Masz pan słuszność — odpowiedzieli mu chórem.
— Tak musieliście bardzo cierpieć... wprawdzie jest was dwóch, ale to nie dosyć... Jeśli chcecie, to możemy zawrzeć bliższą znajomość. Co niedzieli zbiera się u mnie kilka osób podlegających podobnemu do naszego kalectwu, a tem samem zmuszonych do uciekania od towarzystwa, więc utworzyliśmy sobie odrębne towarzystwo i dobrze nam z tem. Im bardziej ktoś jest nieszczęśliwym, tem lepiej umie innych pocieszać. Jeśli zechcecie to moglibyście do nas należeć.
— Bardzo chętnie.
— A jeszcze słowo. Wasze drgania nerwowe są osobliwsze, powinnibyście się kazać obejrzeć w Akademii medycznej. Możebyście otrzymali pensyę, ażeby po śmierci miano prawo zrobienia sekcyi waszych ciał.
Obaj przyjaciele skrzywili się.
Stary żołnierz ciągnął dalej.
— Wiem, że to nie jest bardzo przyjemnem, że to mało komu się uśmiecha, ale można się przyzwyczaić do tej myśli. A jak się raz umrze, to cóż to kogo może obchodzić.
— No. pójdziemy za pańską radą.
— I będziecie mieli słuszność... Zatem do niedzieli to już postanowione... Oto mój adres.
— Do niedzieli.