Gdyby miss Campbell podobna była do większej części swoich ziomków, którzy od chwili dostania się na okręt niezmienili dotąd siedzącej pozycyi, nie widziałaby brzegów rzeki Clydy płynącej przed jej wzrokiem. Ale ona lubiła ruch, nie mogła zatem pozostać na jednem miejscu, przebiegając pokład wzdłuż i wszerz, przypatrując się nieustannie przesuwającym się miastom, zamkom, chatom, której brzegi były nimi posiane. Ztąd też wywiązała się rozmowa i bracia Sam i Sib odpowiadali na jej zapytania, objaśniali, a wreszcie zgodzono się, że nie potrzeba spoczywać między Glasgowem a Oban. Zresztą nie skarżyli się wcale, przyjąwszy na siebie obowiązek strzeżenia nieodstępnie młodej dziewczyny i zamiast chmurzyć się, poszli za wrodzonym instynktem i okazywali wyśmienity humor.
Pani Bess i Partridge, zająwszy miejsce na tyle pokładu rozmawiali po przyjacielsku o minionych czasach, o zwyczajach zapomnianych, o organizacyi starożytnych klanów. Gdzież się podziały wieki dawne, po których tylko pozostało smutne wspomnienie. W owej epoce, czystego horyzontu Clydy nie zaciemniał dym wydobywający się z fabrycznych kominów, nie rozlegał się nad jej przestrzenią huk i trzask przesuwających się statków, nie mąciły jej bezwzględnego spokoju tysiączne okręta, buchające parą.
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/44
Ta strona została przepisana.