zdarzało się, że miss Campbell pozdrawiała ich w sposób bardzo naturalny:
— Dzień dobry, ojcze Sam; jakże zdrowie mamy Sib?
Do kogóż przyrównać najstosowniej tych dwóch wujów, nie mających wielkiej zdolności do prowadzenia interesów, jeżeli nie do tych dwóch miłosiernych negocyantów, tak dobrych, tak zgodnych, tak uczuciowych, jeżeli nie do dwóch braci Cheeryble z miasta Londynu, istot najdoskonalszych jakie kiedykolwiek stworzyła imaginacya Dickensa! Niepodobna znaleść odpowiedniejszego podobieństwa i choćbyśmy musieli posądzać autora o zapożyczenie ich typów z arcydzieła p. t. Mikołaj Nichleby, nikt nie mógłby żalić się na tę pożyczkę.
Sam i Sib Melvill, połączeni przez małżeństwo ich siostry z boczną linią starożytnej rodziny Campbell, nigdy się nie rozstawali ze sobą. Jednakowe wykształcenie uczyniło ich podobnymi również pod względem moralnym. Pobierali oni wspólnie nauki w jednem i tem samem kolegium, w jednej i tej samej klasie. A ponieważ definiowali jednakowo, jednakowe mieli idee o wszystkiem, i ponieważ idee te wyrażali prawie jednemi i temi samemi frazesami, przeto co jeden rozpoczynał, drugi dokończał z tym samym naciskiem w głowie, z tym samym ruchem. Jednem słowem, te dwie istoty stanowiły jedno ciało, z małą różnicą w kompleksyi fizycznej.
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/9
Ta strona została przepisana.