morza, nad która wysuwała się wielka tarcza słońca.
Miss Campbell, ciągle pogrążona w myślach, siedziała cokolwiek na przodzie. Kilka ptaków drapieżnych a między niemi orły i sokoły zamiłowane w samotności, siedziały na pewnym rodzaju doliny wydrążonej w parowach skał.
Astronomicznie, słońce, w tej części roku i pod ta szerokością powinno było zachodzić o godzinie 7 i 54 minut, tuż w kierunku szczytów wyspy Ardanalisch.
Lecz, po upływie dwóch tygodni nie podobna było widzieć je zachodzące po za linią morza, ponieważ masy wyspy Colonsay zakrywały je przed wzrokiem.
Tego wieczoru zatem pora do obserwacyi była wyborna.
W tej chwili właśnie słońce skierowało promienie ku lustrzanej powierzchni morza.
Z trudnością można było przypatrwyać się jego tarczy zalanej jaskrawo-czerwonawem światłem.
Mimo to ani miss Campbell ani wujowie Melvill nie zmrużyli oczów ani na chwilę.
Kiedy jednak gwiazda owa świetlna zniżyła coraz bardziej swoją tarczę, miss Campbell wydała przeraźliwy okrzyk.
Pojawił się maluchny obłoczek, jakby lekkie muśnięcie, lekka plamka, długi jak pasek ognisty. Przedzielił on tarczę słoneczną na dwie połowy i zdawał się posuwać aż do poziomu morza.
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/90
Ta strona została przepisana.