Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Tego dnia pani Bess towarzyszyła miss Campbell do ruin w Dunolly-Castle. W miejscowości tej, u stóp starożytnych murów, po których wspinały się bluszcze, pysznie wyglądała panorama zatoki przystani w Oban, cudownie zarysował się dziki krajobraz Kerrera, wyspy rozsiane po morzu hebrydzkiem i wielka wyspa Mull, na zachodzie której znajdujące się skały, były jakby przedmurzem, o nie to bowiem obijały się pierwsze fale zachodniego Atlantyku.
Miss Campbell przypatrywała się temu wszystkiemu, ale czy jednak co widziała? Czy przypadkiem jakie wspomnienie nie skupiało jej uwagi? Można przecież na śmiało twierdzić, że powodem roztargnienia miss Campbell nie była wcale osoba Aristobulusa Ursiclos. Rzeczywiście niefortunnie znalazł by się młody pedant przybywając w tej chwili, kiedy właśnie pani Bess dość śmiało wyrażała o nim swoje zdanie.
— Nie podoba mi się, mówiła. Nie, niepodoba się mi! Stara się on podobać tylko sobie samemu. Jaką on zrobił minę w Helensbourgh? Niezawodnie jeżeli się nie mylę, należy do klubu Mac-Egoistów. Jakiem dziwnym zbiegiem okoliczności bracia Melvill mogli pomyśleć, że będzie ich siostrzeńcem. Partridge go także znieść nie może a Partridge posiada bystre spojrzenie. A tobie, miss Campbell, jakże się on wydał?
— O kim mówisz, pytała młoda dziewczyna, która wcale nie słyszała uwag pani Bess.