się na odmęty Corryvrekan, źle to wróży o jego przyszłości. Nie znajdzie on zawsze okrętu, który mu pospieszy z pomocą i może niewątpliwie uledz nieszcześciu.
— Tak myślisz? Jakkolwiek był to krok nierozsądny, ale okazał tyle odwagi, tyle zimnej krwi, w chwili grożącego mu niebezpieczeństwa.
— Bardzo być może, ale jednak ten młodzieniec wcale nie wie, że swój ratunek zawdzięcza tobie, i że należało mu nazajutrz po przybyciu do Oban, złożyć winne uszanowanie wybawicielce.
— Podziękować mi? odpowiedziała Campbell. Dla czego? Zrobiłam to nie tylko dla niego wyjątkowo, wszyscy na mojem miejscu postąpiliby podobnie względem innych.
— A czybyś go pani poznała? zapytała pani Bess przypatrując się młodej dziewczynie.
— Doskonale, odparła prostodusznie Miss Campbell, i wyznaję że charakter tej osobistości, odwaga spokojna, jaką okazał wstępując na pokład, czułe wyrazy i przyjacielskie znalezienie się względem starego marynarza, niezmiernie pochwyciły mię za serce.
— Doprawdy, zawołała zacna kobieta, nie wiem do kogo on podobny, ale jestem pewna że nie podobny wcale do pana Aristobulus Ursiclos.
Miss Campbell uśmiechnęła się nie odpowiadając, poczem powstała i długo przypatrywała się wzgórzystościom na wyspie Mull, nareszcie w towarzystwie pani Bess zeszła na dół i udały
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/95
Ta strona została przepisana.