wschodu, a więc w kierunku przesmyku. Ale kapitan słusznie nie spieszy się z rozwinięciem wszystkich żagli okrętu, którego moc jest bardzo wątpliwa i który może być zatrzymany za najmniejszą przeszkodą. Po naradzeniu się z porucznikiem Walterem, cieślą i bosmanem, kapitan zdecydował się zapomocą lin przeciągnąć okręt. Na wszelki przypadek, gdyby to przedsięwzięcie nie udało się, przymocowano w tyle kotwicę, aby powrót mieć zabezpieczony; dwie drugie kotwice umieszczono na zewnątrz przesmyka, którego długość nie przechodzi dwustu stóp. Łańcuchy przyczepiono do wind, załoga wzięła się do drągów i o czwartej godzinie z wieczora »Chancellor« zaczyna się ruszać.
O godz. czwartej minut 23 ma nastąpić przypływ, a więc na dziesięć minut przedtem dociągnęliśmy okręt, jak można było najbliżej, to jest, dopóki przód pudła okrętu nie dotknął zapory.
Teraz więc Robert Kurtis, ażeby oprócz pracy wind zużytkować siłę wiatru, kazał podnieść żagle górne i dolne.
Stanowcza chwila nadeszła. Morze doszło najwyższej wysokości. Podróżni i załoga trzymali za drągi od wind, pp. Letounneur, Falsten i ja podpieramy z prawej strony. Kapi-
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/102
Ta strona została przepisana.