giego porucznika Waltera, bosmana i czternastu majtków Anglików lub Szkotów, razem osiemnastu marynarzy, co najzupełniej wystarcza do kierowania okrętem o 900 beczkach. Zdaje się, że ci ludzie znają dobrze swój zawód, przynajmniej tak sądzę ze zręcznych manewrów, jakie robili pod komendą Kurtisa przy wyjeździe z Charlestonu.
Oprócz powyższych, służbę okrętową dopełniają jeszcze: gospodarz Hobbart i kucharz, murzyn Jynxtrop.
Pasażerów jest wraz ze mną ośmiu. Dotąd nie znam nikogo, jednostajność jednak życia okrętowego, codzienne drobne wypadki, bezustanne stykanie się ludzi ścieśnionych w tak małej przestrzeni i wrodzona potrzeba wymiany myśli, a wreszcie ciekawość, do której tak jesteśmy skłonni, nie zaniedbują nas zetknąć i zbliżyć. Hałas przy odjeździe, zajmowanie kajut i niezbędne urządzenie się, ażeby wygodnie spędzić dwadzieścia do dwudziestu pięciu dni podróży, oddalały nas dotąd od siebie.
Od wczoraj żaden z pasażerów nie przybył do stołu wspólnego, może być, że niektórzy cierpią na morską chorobę. Podobno znajdują się na pokładzie i dwie kobiety, umieszczano je w tylnych kajutach, których okna wycięte są w tablicy okrętu.
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/11
Ta strona została przepisana.