statek, dający zupełną pewność. Wszyscy zgodziliśmy się na to.
Majtkowie znów nabrali otuchy i robota wykonywa się porządnie.
Jeden tylko stary marynarz, mający lat sześćdziesiąt, z brodą i włosami, osiwiałemi na pokładach, opiera się przeciw opuszczeniu »Chancellora«. Jest to Irlandczyk nazwiskiem O’Ready.
Właśnie bytem na wystawce, kiedy i on nadszedł.
— Proszę pana — odezwał się, żując najspokojniej prymkę, koledzy są tego zdania, żeby opuścić okręt, ja zaś wcale nie mam ochoty. Dziewięć razy rozbiłem się, to jest cztery razy na pełnem morzu i pięć razy nad brzegami...
— Takie już moje rzemiosło... Ja się znam na tem doskonale... Otóż, niech mnie Bóg ciężko skarże, zawsze widziałem, że ci, którzy szukali ocalenia na tratwach lub łodziach, marnie ginęli... Dopóki okręt płynie, nie powinno się z niego uciekać. Więcej nic nie mam do powiedzenia.
Wyrzekłszy te słowa stary Irlandczyk, któremu zapewne szło o to tylko, ażeby dla spokoju sumienia wypowiedzieć co myśli, znów zamilkł, prawdopodobnie na długo, bo znany jest z małomówności.
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/126
Ta strona została przepisana.