Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/130

Ta strona została przepisana.

Potem księżyc znów zniknął, ciemność głęboka otoczyła nas i usnąłem przytulony do masztu.





XXVII.

6-go grudnia. Przespałem kilka godzin. O czwartej zbudził mnie świst wiatru i usłyszałem głos Roberta Kurtis, rozlegający się wśród szumu fal, wstrząsających masztami. Powstałem i silnie trzymając się za druty, chcę poznać, co się dzieje naokoło i pode mną. Pośród ciemności słychać ryczące morze, wielkie szmaty białej piany przechodzą pomiędzy masztami silnie kołyszącymi się wskutek bujania się wody. Dwa czarne cienie t. j. Kurtis i bosman poruszają się na białawem tle morza. Głos ich tłumiony zaledwie dobiega mnie. W tej chwili jeden z majtków, wysłany przez kapitana dla przymocowania liny przeszedł około mnie.
— Co się stało? — zapytałem.
— Wiatr się wykręcił...
Następnie dodał kilka słów, których nie dosłyszałem wyraźnie, zdaje się jednak, że powiedział: pod kątem prostym.
Pod kątem prostym, ależ w takim razie