Od 18 do 20 grudnia. Czas się zmienił, wiatr wieje silniejszy, więc nie możemy się skarżyć, albowiem sprzyja nam widocznie; umocowano tylko maszt, obawając się, ażeby zbyt silne parcie wiatru nie złamało go. Ciężki statek posuwa się nareszcie szybciej, pozostawiając za sobą długi ślad na morzu. Po południu chmury zakryły niebo, upał zmniejszył się. Fala silniej bujała tratwą, kilka bałwanów wpadło na nas. Na szczęście cieśla za pomocą kilku desek urządził pawęzie, chroniące nas lepiej od niepogody.
Przymocowano także podwójnemi linami baryłki z żywnością i beczki z wodą. Burza mogłaby nam za jednym zamachem porwać całą żywność i doprowadzić do kresu niedoli. Nie mogę o tem pomyśleć bez drżenia i obawy.
Dnia 18-go majtkowie zebrali nieco roślin morskich, znanych pod imieniem Sargassów, bardzo podobnych do tych, które napotkaliśmy pomiędzy Bermudami i Ham-Rock.
Zawierają one materyę białkowatą, bardzo przyjemnego smaku. Zachęciłem towarzyszy do zrywania i żucia tych wodorostów, przez co odwilżyliśmy sobie usta i gardło.
Przez cały dzień nic nowego się nie przytrafiło.
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/150
Ta strona została przepisana.
XXXIII.