Aż do północy siedzieliśmy na tyle statku. Te błyski promienne, których białość odbija się tem silniej na tle czarnej nocy, rozlewają naokoło światło grobowe, podobne do palącego się spirytusu, w którym rozpuszczono sól.
— Czy pani się boi burzy, panno Herbey? — zapytał Andrzej.
— Nie panie, właściwiej mówiąc, jestem pod wpływem uczucia pełnego uszanowania, czci nawet. Czyż nie jesteśmy w tej chwili świadkami najpiękniejszego zjawiska natury?
— Tak pani, szczególniej kiedy zahuczą pioruny. Czy można kiedy w życiu usłyszeć dźwięk wspanialszy? Cóż znaczy huk artyleryi suchy i bez odgłosu w porównaniu z tym trzaskiem przeciągłym i majestatycznym! Grzmot wnika w duszę, jest to raczej ton, aniżeli odgłos, ton, który nabrzmiewa jak nuta w głosie śpiewaka. I jeżeli mam szczerze powiedzieć, nigdy śpiew artysty nie wzruszył mnie do tego stopnia, jak wielki i nieporównany głos matury.
— Basso profondo — przerwałem, śmiejąc się.
— Naturalnie — odpowiedział Andrzej — i z przyjemnością bym go trochę posłuchał, bo te błyskawice zaczynają mnie nużyć jednostajnością swoją.
— Czy naprawdę tak myślisz Andrzeju?
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/156
Ta strona została przepisana.