jego wydają mi się udanymi. Będę pilnował tego człowieka i muszę sprawdzić moje posądzenia.
Dzisiaj, 6-go stycznia, p. Letourneur poprowadził mnie ostrożnie na tył tratwy, widocznie nie chce być ani widzianym, ani słyszanym. Ciemno już było, łatwo więc uniknęliśmy wzroku pasażerów.
— Panie — mówi do mnie po cichu p. Letourneur — Andrzej jest bardzo słaby! Syn mój umiera z głodu! ja nie mogę dłużej na to patrzeć!
Pan Letourneur mówi tonem, w którym przebija gniew powstrzymywany, spojrzenie jego ma w sobie coś dzikiego. Ah! ileż ten biedny ojciec musi cierpieć!
— Panie rzekłem, biorąc go za rękę — nie traćmy nadziei. Może jaki okręt...
— Nie przyszedłem do pana po oklepane pociechy — przerwał mi niecierpliwie — że okrętu nie spotkamy, wiesz o tem dobrze. Idzie mi o co innego, jak dawno mój syn, pan i inni nie jedliście?
Zdziwiony tem zapytaniem, odpowiedziałem:
— Od 2-go stycznia sucharów zabrakło, dziś mamy 6-go, a więc 4 dni jak...
— Jakeście nie jedli — kończy p. Letourneur — ja zaś od ośmiu!
— Ośm dni!
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/183
Ta strona została przepisana.