— Tak oszczędzałem dla mojego syna!
Na te słowa łzy wytrysły mi z oczu. Pochwyciłem za ręce p. Letourneur... nie mogłem przemówić. Patrzę się na niego!... ośm dni!
— Panie — wyrzekłem nareszcie — czego chcesz ode mnie?
— Pst!... nie tak głośno, niech nikt nas nie słyszy...
— Mów pan!
— Ja chcę — rzekł zniżając głos — ja pragnę, abyś ofiarował Andrzejowi...
— Ależ, pan sam, czyż nie możesz?
— Nie! nie! Domyśliłby się, że ja nie jadłem dla niego, odmówiłby... Nie, trzeba aby to pochodziło od ciebie.
— Panie Letourneur!
— Przez litość! zrób mi tę łaskę, największą, o jaką cię błagam... a zresztą... za pańskie trudy...
Mówiąc to, p. Letourneur bierze mnie za rękę i ściskając ją z lekka.
— Tak, za twoje trudy... będziesz jadł!... trochę!...
Biedny ojciec! Słuchając go, drżę jak dziecię! Do głębi czuję się wzruszony. Równocześnie czuję, że p. Letourneur wsuwa mi w rękę kawałek suchara.
— Strzeż się, aby cię nie zobaczono. Potwory! zabiliby cię! Jutro dam ci znowu ka-
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/184
Ta strona została przepisana.