brze karmią! — krzyknął murzyn Jynxtrop. Bosman w tej chwili stanął obok mnie.
— Widziałeś pan, nogę mu odjęli, niegodziwcy!
— Nogę... a tak!... Cóż robić? byli w prawie.
— Jakto w prawie?
— Mój panie, lepiej zjeść nieboszczyka, niż żywego.
Nie wiedząc co odpowiedzieć na te straszne słowa, uciekłem na tył statku.
Około jedenastej zrana niesłychane spotkało nas szczęście. Bosman, który w nocy zarzucił wędki, tym razem miał nadzwyczaj szczęśliwy połów. Wyciągnął trzy sztokfisze, z których każdy miał po jakie pięć ćwierci łokcia długości.
Zaledwie zdążył wyciągnąć ryby na pokład, już majtkowie się na nie rzucili. Kapitan, Falsten i ja z trudnością powstrzymaliśmy ich, chcąc zaprowadzić w podziale porządek.
Trzy ryby na 14 osób, to niewiele, każdy jednak dostał swoją cząstkę. Większość zjadła je surowo, żywcem prawie. Kurtis, Andrzej i panna Herbey zapalili ogień w kąciku tratwy i upiekli swoje porcyjki.
Pan Letourneur rzucił się jak wilk zgłodniały na swój kawałek ryby. Nie pojmuję jakim sposobem ten nieszczęśliwy człowiek żył dotąd, nie jedząc tak długo. Radość bosmana
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/190
Ta strona została przepisana.