graniczy prawie z szaleństwem. Gdyby rybołówstwo podobnie udawało się dalej, ocalelibyśmy od głodowej śmierci.
Zawiązałem z nim gawędkę, zachęcając do nowych prób.
— Naturalnie — odpowiedział mi — będę dalej łowił ryby.
— Dlaczegóż pan teraz nie chcesz zarzucić wędki?
— A... teraz nie można, najlepiej w nocy, wielkie ryby najłatwiej się wtedy łapią, a muszę oszczędzać przynęty, tembardziej, że postąpiliśmy głupio, nie schowawszy ani kawałka ryby.
— Rzeczywiście jest to błąd nie do naprawienia.
— A jednak teraz udało się panu złapać kilka ryb bez przynęty?
— Owszem, miałem...
— I dobrą?
— Widać doskonałą, kiedy się na nią ryby biorą.
— Czy panu jeszcze co zostało?
— Tak.
Skromny posiłek przywrócił nam trochę sił, a z niemi i nadzieję. Rozmawiamy wesoło o rybołówstwie bosmana i nikomu przez myśl nawet nie przejdzie, ażeby na drugi raz ró-
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/191
Ta strona została przepisana.