jest tylko o 9 mil odległy od tratwy. Przez półtorej więc godziny przebiegł zaledwie trzy mile. Może być, że wiatr przelatujący ponad naszemi głowami nie dochodzi do statku. Zdaje mi się nawet, że żagle okrętu wiszą opuszczone przy masztach. Stanąłem obok panów Letourneur i panny Herbey i wzrok nasz kolejno bada okręt zdala unoszący się na fali i kapitana nieporuszonego na przodzie statku, obok którego stoi bosmn. Wzrok nasz na chwilę nawet nie odwrócił się od okrętu i na twarzach nieszczęśliwych malują się najrozmaitsze wrażenia. Żaden z nas nie wyrzekł ani jednego słowa, dopóki Daoulas nie wykrzyknął na głos:
— Zawraca! Życie nasze zdawało się uciekać wraz z oddalającym się okrętem. Zerwaliśmy się. Z ust bosmana wypadło straszliwe przekleństwo. Okręt oddalony o dziewięć mil od nas nie mógł spostrzedz znaków, jakie mu dawaliśmy. Tratwa dla niego w tej odległości była tylko punkcikiem, zalanym falami promieni słonecznych. Nie mógł nas zobaczyć. Ktokolwiek był kapitanem tego statku, nie dopuściłby się takiego okrucieństwa, ażeby uciec bez udzielenia nam ratunku.
— Nie, to nieprawdopodobne, nie widział nas! Ognia! dymu! — zawołał Kurtis. — Spalmy wszystkie deski na tratwie będące.
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/201
Ta strona została przepisana.