Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/212

Ta strona została przepisana.

żagli i zwiesiłem głowę ponad fale, wdychając w siebie świeżą wilgoć.
Czy który z moich towarzyszy, leżących na swych zwykłych miejscach znalazł ulgę we śnie? Nie wiem. Może żaden. Mózg mój jest pełen widziadeł. Chorobliwa drzemka która nie była ani snem ani czuwaniem, opanowała mnie zupełnie. Nie wiem przez jak długi czas pozostawałem pod wpływem tej zupełnej nicości. Przypominam sobie tylko, że w pewnej chwili uwagę moją zwróciło dziwne uczucie.
Nie wiem czy marzę, ale węch mój został uderzony zapachem, którego z początku nie mogłem zrozumieć. Jest to jakiś zapach, który dolatuje mnie z wiatrem. Nozdrza moje nadęły się, miałem ochotę zawołać: co tak pachnie? Jakiś dziwny instynkt powstrzymał mnie i w myśli szukałem nazwiska na określenie przedmiotu wydającego ten zapach. Kilka chwil upłynęło w ten sposób. Dotykalność jednak wrażenia dopomogła mi nareszcie do określenia istoty rzeczy.
— Ależ to zapach pieczonego mięsa! — pomyślałem, jak człowiek przypominający sobie przedmiot oddawna nie widziany. Zmysły moje nie mylą się, a jednak na tej tratwie... Ukląkłem, znów wciągam w siebie, a raczej węszę powietrze. Ten sam zapach mnie dola-