Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/219

Ta strona została przepisana.

— A tak! jest tu jakiś złodziej, wszystko zniknęło — dodał bosman.
— To nie ja, ani ja — usprawiedliwia się każdy z majtków.
Widzę biedaków, jak przetrząsają wszystkie kąty, podnoszą żagle, przestawiają ławki; gniew ich rośnie w miarę bezowocności poszukiwań.
Bosman podszedł do mnie.
— Pan musisz znać złodzieja — rzekł.
— Nie wiem, co pan przez to rozumiesz?
Daoulas i majtkowie zbliżyli się.
— Przeszukaliśmy całą tratwę, jeszcze tylko został namiot do zrewidowania.
— Stąd nikt ani na chwilę nie wyszedł.
— Zobaczymy.
— Nie! zostawcie w spokoju tych, co umierają z głodu.
— Panie Kazallon — rzekł, powstrzymując się bosman — my nie oskarżamy pana. Jeżeli kto z was wziął część, której nie chciał wziąć wczoraj, miał do tego prawo. Ale wszystko zniknęło, rozumiesz mnie pan, wszystko.
— Poszukajmy — krzyknął Sandon.
Majtkowie zbliżyli się. Nie mogłem dłużej oprzeć się tym biedakom, zaślepionym przez głód. Strach okropny przejął mnie.
Może p. Letourneur nie dla siebie, ale dla