Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/22

Ta strona została przepisana.
V.

7 października. Dziesięć dni temu opuściliśmy Charleston: droga odbywa się pomyślnie i szybko. Zaznajomiłem się z porucznikiem i często z nim rozmawiam.
Dziś rano Robert Kurtis powiedział mi, że zbliżamy się do gromady wysp Bermudzkich na wysokości przylądka Hatteras. Obserwacye wskazały 32°, 20′ szerokości północnej, a 64°, 50′ długości zachodniej według południka Greenwich. Przed wieczorem zobaczymy Bermudy, mianowicie zaś wyspę św. Jerzego.
— Jak to — zawołałem — dopływamy do Bermudów? Sądziłem, że statek wyjeżdżający z Charlestonu posuwa się w kierunku więcej północnym, trzymając się prądu Golfstromu.
— W istocie, panie Kazallon, jest to zwyczajny kierunek, który tym razem jednak kapitan uważał za stosowne zmienić.
— Dlaczego?
— Nie wiem, z samego początku ruszyliśmy drogą wschodnią, jesteśmy więc na wschodzie.
— Czyś pan mu robił jakie względem tego uwagi?
— Owszem, wspomniałem mu kilkakrotnie, że nie jedziemy zwykłą drogą, na co mi odpowiedział, że sam najlepiej wie, co czyni.