Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/224

Ta strona została przepisana.

Na tratwie cisza zupełna. Jęki, rozmowa, krzyki, wszystko ustało. Przez cały dzień nawet 10 słów nie zamieniamy. Zresztą, wskutek wyschnięcia języka i podniebienia, mowa nasza stała się zupełnie niezrozumiałą. Na tratwie są tylko widziadła, larwy nie mające w sobie nic ludzkiego.





LI.

24 stycznia. Gdzie jesteśmy? W którą okolicę Atlantyku tratwa została zapędzoną? Pytałem o to Kurtisa, ale odpowiedział mi niewyraźnie. Sądzi jednak, że zbliżamy się ku ziemi, a to podług notatek, w których zapisywał ciągle kierunek wiatru. Dziś cisza zupełna, na morzu jednak silna fala, dowodząca, że gdzieś na wschodzie była zapewnie burza. Tratwa psuć się zaczyna. Kurtis, Falsten i cieśla starają się, o ile im sił pozostało, utrzymać w całości rozpadające się cząstki. Po co się tem trudnią? Niech się rozpadną te deski, niech nas ocean już pochłonie. Po co walczyć z nim o to nędzne życie!
Męczarnie nasze dobiegły kresu, jaki człowiek wytrzymać może. Dalej już nie posuną