Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/40

Ta strona została przepisana.

ści spalonym. Widocznie pożar ugaszono lub powstrzymano w czasie żeglugi. Niejeden kapitan wjeżdża do portu na pokładzie palącym mu stopy. Wyładowania dopełniają wtedy nadzwyczajnie szybko i ocalają okręt wraz z resztą ładunku. Co do nas, to inna rzecz. Pożar zamiast się zmniejszać, powiększa się z każdym dniem. Prawdopodobnie istnieje jakaś dziura, której nie możemy wyśledzić, a dostęp powietrza podsyca ogień.
— Czy nie lepiej wrócić się do najbliższego lądu?
— Naturalnie, panie Kazallon. Dziś właśnie rozbieraliśmy to z Walterem i bosmanem w obecności kapitana. Nawet mówiąc między nami, podjąłem się zmienić dotychczasowy kierunek okrętu, w tej chwili z wiatrem południowo-wschodnim płyniemy ku brzegom.
— Czy pasażerowie wiedzą o niebezpieczeństwie, jakie im grozi?
— Ale gdzież tam panie Kazallon, nawet proszę pana zamilczeć o wszystkiem, co panu mówiłem. Przestrachy kobiet i tchórzów przyczynią się tylko do powiększenia niepokoju.
Załoga dostała rozkaz bezwarunkowego milczenia.