pomiędzy nimi rozmowa, którą następnie Kurtis mi powtórzył.
— Panie Kurtis — zaczął kapitan, którego błędne oczy dostatecznie malowały chorobliwy stan umysłu — powiedz mi pan, czy ja jestem marynarzem?
— Tak, panie.
— Więc wystaw pan sobie, że zupełnie zapomniałem swojego fachu... nie wiem co się ze miną zrobiło, ale nic nie pamiętam, nic nie wiem... Czy od wyjazdu z Charlestonu dążymy ciągle ku północo-wschodowi?
— Nie, kapitanie, stosownie do twojego rozkazu popłynęliśmy na południo-wschód.
— A jednak ładunek mamy odstawić do Liwerpolu.
— Naturalnie.
— Więc ten... panie Kurtis, jak się nazywa okręt.
— »Chancellor«.
— Prawda! »Chancellor!« gdzież się teraz znajduje?
— Na południku zwrotnika.
— W takim razie panie Kurtis, nie podejmuję się wcale doprowadzić go napowrót na północ. Nie... nie mogę... Życzę sobie nie opuszczać kajuty. Widok morza przykrość mi sprawia.
— Kapitanie, mam nadzieję, że starania...
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/54
Ta strona została przepisana.