— Tak, tak, zobaczymy. Tymczasem zaś chcę panu wydać rozkaz, ostatni jaki pan odbierzesz ode mnie.
— Słucham pana kapitana.
— Od tej chwili zrzekam się jakiegokolwiek znaczenia na pokładzie, obejmij pan dowództwo okrętu. Przeciwności złamały mnie, czuję, że nie mogę się im dłużej opierać. Tracę głowę. Ach! panie Kurtis jak ja cierpię! — dodał biedny Silas, ściskając czoło obiema rękami.
Porucznik uważnie popatrzył na swojego dawnego komendanta i odpowiedział krótko:
— Dobrze, kapitanie.
Wróciwszy na pokład, zawiadomił mnie, co się stało.
— Tak — rzekłem — ten biedny człowiek ma silnie zaatakowany mózg, jeżeli nie jest waryatem zupełnym; lepiej więc, że złożył dobrowolnie dowództwo.
— W ciężkich warunkach obejmuję po nim komendę, ale cóż robić, trzeba spełnić obowiązek.
W chwilę potem Kurtis polecił przechodzącemu majtkowi, ażeby zawołał bosmana, który też natychmiast się zjawił.
— Bosmanie — rzekł Robert — każ załodze, ażeby zebrała się u stóp wielkiego masztu.
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/55
Ta strona została przepisana.