Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/60

Ta strona została przepisana.

nąć bałwanów, które bywają bardzo groźnymi, jeżeli uderzają na okręt z boku.
29 października. Burza w całej wściekłości, ocean rozszalał się, a rozpryśnięte bałwany zalewają okręt. Nie można marzyć o spuszczeniu łodzi na morze, w jednej chwili musiałaby zatonąć. Jedni schronili się na wystawkę, drudzy na sam przód okrętu, patrzą na siebie, nie śmiejąc się odezwać. Co do pudła pikratu przestaliśmy o niem myśleć. Szczegół ten podług wyrażenia Kurtisa został zupełnie zapomniany. Nie wiem doprawdy czy nie byłoby pożądanem wysadzenie w powietrze okrętu, które rozwiązałoby odrazu sytuacyę. Sądzę, że moje zdanie podzielają wszyscy, będący na okręcie. Człowiek, któremu długo zagraża niebezpieczeństwo, kończy na tem, że nareszcie pragnie, aby co się ma stać, raz się stało. Oczekiwanie częstokroć bywa straszniejsze, niż sama rzeczywistość.
Dopóki można było jeszcze, Kurtis kazał wydobyć żywność złożoną w spiżarni okrętowej, do której teraz dostać się już niepodobna. Gorąco zniszczyło znaczną ilość żywności; pozostałych kilka baryłek solonego mięsa i sucharów, beczkę wódki, oraz beczki z wodą wystawiono na pokład, obok nich, na wypadek koniecznej potrzeby opuszczenia okrętu położono także kołdry, instrumentu, busole i żagle.