zatapiając nowe warstwy bawełny, czego powinszować sobie możemy. Naokoło nas widać tylko krawędzie okrągłego basenu, obwodu do dwustu pięćdziesięciu stóp.
»Chancellor« zajął jego kąt północny.
Morze w basenie jest zupełnie spokojne, bałwany nie dochodzą do okrętu, co także nam sprzyja, w przeciwnym razie uderzyłyby na statek jak na skałę.
O wpół do dwunastej, jak na zawołanie, chmury rozsunęły się i słońce zajaśniało w całym blasku.
Kapitan, który rano zanotował jeden kąt, obecnie wziął wysokość południka, robiąc bardzo dokładne obserwacye.
Potem wszedł do kajuty, dokończył pomiaru i wrócił na wystawkę, gdzie nietylko nic nie ukrywając, ale przeciwnie chcąc wtajemniczyć w każdy szczegół tak pasażerów jak i załogę, rzekł do nas:
— »Chancellor« uwiązł na 18°5′ szerokości północnej, a 45°53′ długości zachodniej, na skale, która dotąd na mapie nie była oznaczona. Jakim sposobem tak potężne rafy mogą istnieć na tej części oceanu bez oznaczenia na planach, nie rozumiem...
Czyżby ta wyspa powstała wskutek zupełnie świeżego wybuchu wulkanicznego? Inaczej trudno to sobie wytłumaczyć.
Strona:Juliusz Verne - Przygody na okręcie Chancellor.djvu/80
Ta strona została przepisana.