Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/12

Ta strona została skorygowana.

leżał ranny Indjanin, wskazywał, że stamtąd padł strzał i że tam znajdował się wybawca.
Jakoż z za skalistego złomu wychylił się strzelec o wspaniałej postaci z dymiącą jeszcze strzelbą w ręku.
Szybkim krokiem zbliżał się on do jęczącego Indjanina, aby mu dać pomoc. Szedł krokiem lekkim, pewnym.
Był to mężczyzna w sile wieku, o wyniosłej postaci, twarzy pięknej, zdobnej orlem spojrzeniem, czole białem, myślącem. Z pod szerokiego kapelusza wiły się kędziory ciemnych włosów i jak skrzydło kruka czarna broda dodawała mu powagi i godności.
Nim pochylił się nad rannym, rzucił oczami na rozciągniętego w trawie jaguara, który już nie żył, poczem, zwracając głowę w stronę rzeki, głośno zawołał:
— Karro!... hej, Karro!..
Na to wezwanie dał się słyszeć plusk wody poruszanej wiosłami i wśród zarośli nadbrzeżnych ukazała się łódka, a w niej dwóch Indjan.
Jeden z nich mógł mieć lat około czterdziestu, drugi był młodzieńcem szesnastoletnim. Dobrze zbudowani, muskularni, o twarzach miedzianego koloru, włosach czarnych, spadających na ramiona, sprawiali wrażenie posągów z bronzu odlanych. Za całe ubranie służyły im skóry kozie, któremi byli obwiązani dokoła bioder.