Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/135

Ta strona została przepisana.

Pewnego wieczoru, może tydzień po pierwszej rozmowie ze spiskowcami, rzekł Lewis do Sirdey’a:
— Ilu już mamy ludzi, na których możemy liczyć?...
— Mniej więcej około stu dziesięciu...
— Stu przeciw tysiąca... to zbyt mało!.. Czy nie udało ci się więcej niechętnych dzisiejszym rządom przeciągnąć na naszą stronę?..
— Szło bardzo opornie i z tymi, którzy ostatecznie zgodzili się iść z nami przeciw tyranowi... Dopiero przeważyła obietnica, że każdy otrzyma sutą nagrodę w złocie i towarach, obficie teraz w mieście nagromadzonych.
— Przytem nie zapominajmy — rzekł starszy z braci Moor — że przeciw stu naszym zuchom Kaw-dier wśród swoich tysiąca baranów, bo tak nazwać muszę jego ludzi, nie znajdzie nawet połowy zdolnych do walki na śmierć i życie...
— Słuszna uwaga! — rzekł Lewis. — Ludzi zdolnych i gotowych do krwawej rozprawy po stronie Kaw-diera na palcach by policzyć można...
— Tak — mruknął Sirdey, — ale zechcijcie nie zapominać o tem, że sam Kaw-dier za stu starczy...
— O ile nóż nie obezwładni go nazawsze — mruknął groźnie drugi z braci Moor.
— Ach, gdybyśmy mieli broń palną! — westchnął Moor starszy.