Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/226

Ta strona została przepisana.

W tym mniej więcej czasie po raz pierwszy odwiedził kolonję gubernator Punta-Arenas, pan Aguire. Z prawdziwem zdumieniem przypatrywał się temu szybkiemu wzrostowi dobrobytu, tej pracy tak rozumnie pokierowanej, temu porządkowi, jakie zapanowały pod rozumnemi rządami Kaw-diera. Z pod oka też obserwował wyniosłą postać i spokojne oblicze gubernatora tej szczęśliwej kolonji, który nie szukał sławy ani potęgi i zadawalał się skromnem imieniem Kaw-diera.
— To pańskie dzieło, ta kolonja — rzekł wreszcie — i Chili nie omieszka złożyć panu podziękowania za tak wspaniałe rezultaty jego pracy.
— To dla nas szczęście — odrzekł poważnie Kaw-dier, — że przyjęliśmy protektorat Chili, które umiało uszanować niezależność wyspy.
— Przypuszczam, że koloniści nie żałują, iż pozostali tutaj, zamiast piec się na afrykańskiem słońcu w Lagoa — zmienił temat pan Aguire, który widocznie lękał się jakich niebezpiecznych żądań w rozmowie.
— Zapewne — potwierdził Kaw-dier. — Kolonje afrykańskie znajdują się w zupełnej zależności od swej metropolji, podczas gdy my nie zależymy od nikogo i nie możemy zależeć.
— Tem lepiej — rzucił krótko pan Aguire.
— Tak, tem lepiej — powtórzył z naciskiem Kaw-dier — i tak musi pozostać.