Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —

cego się kierować wśród rozpalonych przestrzeni Ubangi.
Wagon, zbudowany mocno, niczym nie przypominał, że przebył tak daleką podróż. Skrzynia, czyli pudło, było w dobrym stanie, koła nie zużyte, szprychy nie pogięte, ani nie połamane, tak jakby powracano ze spaceru, a tymczasem przebył przestrzeń przeszło tysiąca kilometrów.
Trzy miesiące temu, wehikuł ten wyruszył z Libreville, stolicy francuskiej prowincji Kongo. Stamtąd dążąc w kierunku wschodnim, posuwał się po płaszczyznach Ubangi, dalej niż bieg rzeki Bahar el-Abiad, która wlewa swe wody do jeziora Czad. Okolica ta otrzymała swe nazwisko od jednego z głównych dopływów prawego brzegu, to jest od rzeki Kongo, czyli Zairy, a ciągnie się na wschód od Kamerunu niemieckiego, którego gubernator jest konsulem gieneralnym niemieckim w Afryce Zachodniej.
Granic dokładnych Konga trudno byłoby określić, nawet na najświeższej mapie. Jeżeli to nie jest pustynia, lecz pustynia pokryta bujną roślinnością, niepodobna w niczym do Sahary, to bez wątpienia jest to olbrzymia przestrzeń, po której rozsiane są wsie, znajdujące się od siebie w znacznej odległości. Różne pokolenia prowadzą tam z sobą nieustanną wojnę, zwyciężają się nawzajem i zabijają. Niektóre z tych pokoleń żywią się jeszcze dotychczas mięsem ludzkim, jak pokolenie Mubuttu, zamieszkujące pomiędzy źródła-