Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/112

Ta strona została skorygowana.
— 112 —

wodnego bardzo dużo... ryb także.. Chata dobrze ochrania przed burzą...
Dnia 25 sierpnia. Upłynęło 27 dni... życie ułożyło się regularnie. Na powierzchni wody ukazały się hipopotamy, ale nie zaczepiały nas... Ubiliśmy kilka antylop... Ostatniej nocy ukazały się w pobliżu chaty wielkie małpy... nie umiałem jeszcze określić, do jakiego należą gatunku. Nie okazywały wcale usposobienia nieprzyjaznego: biegały po ziemi i zwieszały się na gałęziach... Zdawało mi się, że spostrzegam ogień pomiędzy krzakami, o jakie sto kroków od chaty... Fakt ważny do sprawdzenia: zdaje mi się, że małpy mówią, że zamieniają pomiędzy sobą zdania: mała małpka powiedziała: „Ngora! Ngora! Ngora!...“ Wyraz ten u krajowców znaczy-matka.
Langa słuchał uważnie tego, co czytał jego przyjaciel Maks i w tej chwili zawołał:
— Tak, tak, ngora, ngora — matka, ngora, ngora!
Jan Cort przypomniał sobie, że poprzedniej nocy, gdy czuwał nad snem towarzyszy, słyszał kilkakrotnie powtórzony ten wyraz. Jak wiemy, sądził że to złudzenie, nie wspominał więc o tym towarzyszom, ale słuchając notatek doktora, uważał za właściwe powiedzieć o tym.
Maks Huber zawołał zdumiony:
— Czyżby profesor Garner miał słuszność? Czyżby małpy naprawdę mówiły?
— Nie wiem, ale kochany Maksie, ja także słyszałem ten wyraz: ngora — upewniał Cort —