warzysze dotychczas nie widzieli jeszcze ani tak wiele, ani tak zręcznych małp.
Wszystkie skakały z gałęzi na gałąź, przewracały koziołki i krzyczały na rozmaite tony.
— Zdaje mi się, że bardzo mała różnica zachodzi pomiędzy krajowcami tutejszemi a małpami — rzekł złośliwie Huber.
— Istnieje jednak wielka różnica pomiędzy człowiekiem obdarzonym rozumem, a zwierzęciem obdarzonym instynktem — odpowiedział Cort.
— Ich instynkt jest więcej wart, niż rozum ludzi dzikich, mój kochany Janie!
— Nie przeczę, Maksie; nie odstąpię jednak od mego przekonania, że przepaść oddziela ludzi od małp.
— Bezwątpienia! — potwierdził Huber.
Lecz w tej chwili trzeba było przerwać rozprawę naukową, a pomyśleć raczej o własnej obronie, gdyż małpy zebrane gromadnie zaczynały okazywać bardzo nieprzyjazne względem podróżnych usposobienie.
Kamis był tym żywo zaniepokojony. Krew falą uderzyła mu do głowy: zmarszczył czoło, oczy jego błyszczały groźnie.
— Miejmy broń nabitą i ładunki pod ręką — rzekł do Jana i Maksa — bo niewiadomo, co z tego wyniknąć może...
— O! jeden wystrzał rozproszy tę bandę! — zawołał lekceważąco Huber i przyłożył strzelbę do oka.
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/124
Ta strona została skorygowana.
— 124 —