W tej chwili Kamis zawołał na śniadanie. Langa przyniósł kilka jajek kaczych, które pozostawiono na obiad, wraz ze sporym kawałkiem mięsa antylopy.
— Nie będziemy potrzebowali strzelać dziś do zwierzyny — rzekł Kamis.
— Myślę nad tym, czy nie moglibyśmy zużytkować mięsa małp? — zapytał Cort.
— Ach, fe!.. szkaradzieństwo!... — odrzekł Huber.
— Patrzcie, jaki wybredny!
— Ależ, mój kochany Janie, ja miałbym jeść kotlety z goryla, polędwicę z szympansa lub potrawkę z mandryla?!..
— Mięso małpie nie jest złe — przerwał mu Kamis. — Krajowcy nie pogardzają nim.
— Jabym tam jadł, jeślibym był zmuszony — rzekł Cort.
— Ludożerca! — zawołał Maks Huber. — Jeść stworzenia tak do siebie podobne.
— Dziękuję ci, Maksie!
Pomimo tej sprzeczki, pozostawiono małpy na pastwę drapieżnych ptaków, gdyż las Ubangi obfitował w zwierzynę i ptactwo smaczniejsze od mięsa małp.
Kamis z trudem zepchnął prom na wodę. Wszyscy musieli mu pomagać. Grubemi gałęziami, które ucięli z drzew, odpychali się od brzegu. Gdyby teraz napadły ich małpy, nie obroniliby się wcale. Wreszcie prom wydostał się na środek rzeki i popłynął z jej falami.
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/130
Ta strona została skorygowana.
— 130 —