Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/133

Ta strona została skorygowana.
— 135 —

gdyż chociaż hipopotam mógł ich ścigać i na lądzie, nie był on jednak tak groźnym, jak w wodzie, gdzie mógł prom przewrócić lub zdruzgotać. Kamis i jego towarzysze możeby się wpław dostali na wybrzeże, ale coby zrobili bez promu?
— Najlepiej wyminąć zwierza w ten sposób, aby nas nie widział — rzekł Kamis. — Połóżmy się na promie, zachowujmy się cicho i bądźmy przygotowani na to, żeby wskoczyć do wody, jeżeli konieczność zmusi nas do tego.
— Ja będę się opiekował tobą, Langa! — rzekł Huber.
Stosując się do rady Kamisa, wszyscy pokładli się na promie: może też na szczęście hipopotam ich nie spostrzeże.
Za chwilę usłyszeli chrapanie i sapanie, fale zakołysały silnie promem. Trwoga miotała sercami naszych podróżnych, czy potwór podrzuci ich swą olbrzymią głową, czy zatopi?
Lecz prom coraz spokojniej płynął po rzece i sapanie oddalało się także. Zwolna znajomi nasi podnieśli głowy i dostrzegli, jak olbrzymie zwierzę pogrążyło się w wodzie. Odetchnęli swobodnie, dziękując Bogu, że im się udało uniknąć niebezpieczeństwa. Może się to trochę wydać dziwnym, że zlękli się hipopotama myśliwi, którzy wielokrotnie polowali na słonie pod wodzą Urdaksa i nieraz napotykali hipopotamy w bagnach Ubangi, lecz czynili to w warunkach bardziej sprzyjających.