— Dziecko?
— Tak, przyjacielu Janie.
I Langa ukląkł przy małej istotce, którą ocalił od niechybnej śmierci. Huber podszedł blizko, aby się lepiej przypatrzyć temu dziecku.
— To nie dziecko! — zawołał, cofając się.
— A cóż?
— To mała małpka... potomek tych szkaradnych małp, które na nas napadały. I dla ocalenia tej małpki sam narażałeś się na to, że mogłeś życie postradać!...
— To dziecko... to dziecko... — powtarzał uparcie Langa.
— A ja ci mówię, że nie, i radzę ci, abyś to małpię odesłał do lasu, do jego rodziny.
Ale Langa, pomimo zapewnień przyjaciela Maksa, uporczywie dowodził, że mała istotka, którą ocalił i która jeszcze nie odzyskała przytomności, jest dziecięciem. Wziął ją na rękę i tulił w objęciu. Nie broniono mu więc, aby się zajął dzieckiem. Langa, przekonawszy się, że stworzenie oddycha, zaczął je nacierać, ogrzewać i ułożył na posłaniu z zeschłej trawy, oczekując, aż się przebudzi.
Jan, Maks i Kamis znowu kolejno mieli czuwać noc całą.
Langa nie mógł zasnąć, gdyż niepokój o protegowaną przez niego istotę, spędzał mu sen z powiek; trzymał ją za ręce, nasłuchiwał słabego oddechu. Wreszcie ze zdumieniem około pół-
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.
— 139 —