było, że gorączka mija. Wreszcie szepnęła słabym głosem:
— Ngora!.. ngora!..
— To nie do uwierzenia! — zdziwił się Huber.
Więc ta istota posiadała dar słowa i musiała być obdarzona myślą. Ale powieki jej były ciągle zamknięte. Cort, pochylony nad nią, wyczekiwał jakiego wyrazu i podtrzymywał jej głowę. Nagle z wielkim zdumieniem poczuł na jej szyi sznureczek, upleciony z jedwabiu. Szukał węzełka, aby rozwiązać sznurek, wtym krzyknął.
— Natrafiłem na medaljon!
Huber wielce zdziwiony. — Na medaljon? — powtórzył.
Cort odwiązał sznureczek. Medalik był nieduży, wielkości jednego su. Na jednej stronie było wyryte nazwisko, na drugiej twarz jakaś.
Przypatrzywszy się bliżej, podróżni rozpoznali nazwisko i podobiznę doktora Johansena.
— Zagadka staje się coraz dziwniejszą — rzekł Huber. — Skąd to stworzenie ma medal uczonego niemieckiego, którego klatkę znaleźliśmy pustą.
Że te medale można było napotkać w okolicach Kamerunu, nie było w tym nic dziwnego, gdyż Johansen rozdawał je krajowcom, ale skąd znalazł się on na szyi tego osobliwszego mieszkańca lasu Ubangi.
— To rzecz dziwna! — powtórzył Huber. — Chyba, że ci pół ludzie, pół małpy pokradli te medale z chaty doktora.
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/149
Ta strona została skorygowana.
— 149 —