— Kamisie! — zawołał Cort, chcąc go powiadomić o uczynionych spostrzeżeniach.
Lecz w tej samej chwili dał się słyszeć głos Kamisa:
— Panie Maksie!.. panie Janie!..
Przyjaciele podążyli na to wezwanie.
— Posłuchajcie! — mówił Kamis.
O jakie pięćset metrów przed niemi rzeka zbaczała nagle na prawo, a skręt osłaniały gęste i wysokie drzewa. Stamtąd dochodził głuchy, nieustanny szum, wzmagający się w miarę, gdy tratwa posuwała się w tamtą stronę.
— To coś wielce podejrzanego — rzekł Cort.
— Nie pojmuję, coby to być mogło — dodał Huber.
— Może znajduje się tam wodospad albo wir — domyślał się Kamis. — Wiatr wieje z południa i jest wilgotny.
Nie mylił się. Na powierzchni wody unosiła się jakby mgła płynna, pochodząca z gwałtownego wzburzenia fal.
Jeżeli na rzece znajdowała się przeszkoda, która mogła zatamować dalszą żeglugę, byłoby to bardzo przykrą rzeczą dla naszych podróżnych. Maks i Jan jednocześnie pomyśleli o tym, aby w niebezpieczeństwie ratować Langa i małą istotkę, którą on się zaopiekował.
Tratwa płynęła bardzo szybko, za chwilę więc przyczyna szumu zostanie wyjaśniona. Gdy minęli zakręt rzeki, przekonali się, że obawy Kamisa były najzupełniej usprawiedliwione.
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/150
Ta strona została skorygowana.
— 150 —