Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/151

Ta strona została skorygowana.
— 151 —

W odległości stu sążni przed niemi wznosiły się szarawe odłamy skał, tamujące bieg rzeki; pomiędzy skałami znajdował się tylko wązki otwór, przez który woda przedzierała się gwałtownie, okrywając pianą boki skał. W kilku miejscach, gdzie skały były niższe, fale napotkawszy naturalną tamę, z szumem przelewały się przez wierzch skalisty. Tym sposobem był tu jednocześnie wir i wodospad. Jeżeli zatym podróżni nasi nie zdołają zwrócić tratwy do wybrzeża, rozbije się ona o skały, lub wir pogrąży ją na dno rzeki. Wszyscy trzej nie stracili zimnej krwi i wspólnemi siłami starali się skierować tratwę ku wybrzeżu, gdyż szybkość prądu powiększała się z każdą chwilą.
Była zaledwie godzina wpół do siódmej wieczorem, lecz czas był pochmurny, zmrok zapadał szybko, nie dozwalając dobrze rozróżnić przedmiotów, co utrudniało kierowanie tratwą.
Kamis napróżno wytężał wszystkie siły, Maks i Jan pomagali mu energicznie; Maks sterował, lecz ster złamał się, gwałtowny prąd rzeki zaczął unosić tratwę w kierunku wązkiego przesmyku pomiędzy skałami.
— Rzućmy się wpław, aby się dostać na skały, zanim prąd uniesie i rozbije tratwę — radził Kamis.
— Tak, nie mamy innego wyboru — odpowiedział Cort.
Hałas wywabił Langa z pod daszku. Obejrzał się i zrozumiał niebezpieczeństwo, lecz za-