Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/153

Ta strona została skorygowana.
— 153 —

Nawet przy blasku ognia nie można było dostrzec ścieżki, dostępnej choćby dla pieszego człowieka; pnącze bowiem tworzyły dokoła nieprzebytą gęstwinę. Nawet więzienie nie mogło być ciemniejsze, a mury jego bardziej niedostępne, a był to zaledwie brzeg lasu.
Ci trzej ludzie byli to: Kamis, Maks i Jan. Jakim sposobem znaleźli się w tym miejscu, nie wiedzieli zupełnie. Po rozbiciu tratwy usiłowali utrzymać się na falach, lecz stoczyli się napowrót w głąb rzeki, i później nic już nie wiedzieli, co nastąpiło po katastrofie.
Komu Kamis i jego towarzysze zawdzięczali swoje ocalenie?.. Kto ich przeniósł w tę gęstwinę leśną, zanim odzyskali przytomność?
Na nieszczęście nie wszyscy ocaleli z tej klęski. Jednego z nich brakowało: przybranego dziecka Jana Cort i Maksa Huber, biednego Langa, i małej istotki, którą on wydobył z wody. Może zginął, chcąc ją uratować...
Teraz Kamis, Maks i Jan nie posiadali ani ładunków, ani broni, ani żadnych gospodarskich sprzętów; pozostały im tylko noże i siekierka, którą Kamis miał za pasem. Tratwa zdruzgotała się o skały, wreszcie nie wiedzieliby nawet, w którą stronę kierować się do rzeki Johansen.
Zastanawiali się nad tym, jak się zdołają wyżywić, skoro nie będą mogli polować, chyba będą musieli jeść korzonki i dzikie owoce... Nędzne pożywienie, umrą chyba z głodu...
Na dwa lub trzy dni mieli jeszcze ze dwa-