naście funtów bawolego mięsa, które znaleźli w tym miejscu; zjedli z niego po kawałku, gdyż było upieczone przed rozbiciem się tratwy, poczym znużeni niezmiernie, zasnęli.
Jan Cort obudził się pierwszy; ciemność głęboka panowała dokoła. Wstał i zbliżył się do Maksa i Kamisa śpiących pod drzewem.
Zanim ich obudził, podsycił ogień, dołożywszy do żarzących się węgli zeschłych traw i gałęzi. Wkrótce też ogień jaśniej zapłonął.
— Jak my się stąd wydostaniemy? — zapytywał się w duchu Cort, patrząc bacznie dokoła.
Trzaskanie ognia zbudziło Maksa i Kamisa. Podnieśli się z ziemi prawie jednocześnie. Świadomość położenia, w jakim się znaleźli, zbudziła się w ich umyśle i zaczęli się naradzać.
— Gdzie my się znajdujemy? — zapytał Huber.
— Tam, gdzie nas przeniesiono — odpowiedział Cort — gdyż nic nie wiemy, co się stało od chwili katastrofy...
— A od tej pory upłynęła już może noc i dzień — dodał Huber. — Czy to wczoraj rozbiła się nasza tratwa?
Kamis przecząco potrząsnął głową.
Żaden z nich nie umiałby określić, ile czasu upłynęło od chwili, gdy wpadli w wodę, ani w jakich warunkach zostali ocaleni.
— A Langa? — zawołał Jan. — Z pewnością zginął, skoro go tu obok nas niema.
— Biedne dziecko! — westchnął Huber. — Był do nas tak serdecznie przywiązany... Kochaliśmy
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/154
Ta strona została skorygowana.
— 154 —