Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/158

Ta strona została skorygowana.
— 158 —

z tej gęstwiny — rzekł Huber. — Ale jak się wydostać... którędy?
— Tędy — odpowiedział Kamis.
I wskazał na lukę wśród pnączy, przez którą zapewne przeniesiono tutaj jego i towarzyszy. Od tej luki rozpoczynała się kręta i ciemna ścieżka, jak się zdaje dostępna dla pieszych.
Ale dokąd ta ścieżka wiodła, czy do rzeki? A może prowadziła tylko do jakiego labiryntu? Co będzie, gdy im zabraknie pożywienia? Mięsa z bawołu wystarczy zaledwie na dwa dni. Pragnienie prędzej zdołają zaspokoić, choćby nie napotkali rzeki ani strumienia, gdyż częste i ulewne deszcze zapobiegną złemu.
— Bądź co bądź nie możemy tu pozostać — oświadczył Cort — musimy się stąd ruszyć.
— Posilmy się najpierw — radził Huber.
Każdy dostał po kawałku mięsa i musiał poprzestać na tak skromnym pożywieniu.
— Nie wiemy nawet, czy spożywamy śniadanie, czy obiad — rzekł znowu Huber.
— Dla żołądka to wszystko jedno — odparł Cort.
— Tak, ale żołądek pragnąłby się także napić i kilka kropel z rzeki Johansen smakowałyby mu, jak najlepsze wino.
Siedząc na ziemi, chciwie spożywali mięso. Milczenie zapanowało wpośród nich; otaczająca ich ciemność wywierała nieokreślone uczucie niepokoju i przykrości; powietrze, przesiąknięte wilgocią, ciężkie było i duszne. Niczym niezamą-