gając wśród jego gałęzi. Dotychczas to drzewo znajdowało się tylko w lasach nubijskich.
Szli tak do południa, a skoro się zatrzymali, światło zatrzymało się także.
— To jakiś przewodnik — oświadczył stanowczo Huber. — Gdybyśmy wiedzieć mogli, dokąd on nas prowadzi.
— Niech nas tylko wyprowadzi z tego labiryntu — odpowiedział Cort — nie żądam od niego niczego więcej. Powiedz, kochany Maksie, czy to wszystko nie jest nadzwyczajne?
— Tak jest, nie przeczę ci wcale.
— Byle tylko nie stało się zanadto nadzwyczajnym! — dodał Cort.
Ścieżka wciąż wiodła wśród gąszczu i ciemności. Kamis szedł pierwszy, za nim postępował Jan i Maks, gdyż wązka ścieżka nie dozwalała im iść koło siebie; gdy się zatrzymywali, światło także się zatrzymywało, pozostając tym sposobem zawsze w jednakowej odległości.
Nad wieczorem, jak im się zdawało, uszli ze cztery lub pięć mil. Kamis pomimo znużenia chciał iść za światłem, póki się ono ukazywało, gdy wtym światło zagasło.
— Odpoczywajmy teraz — oświadczył Cort. — Zagaśnięcie światła jest widoczną wskazówką, że powinniśmy odpocząć.
— To nie wskazówka, to rozkaz — rzekł Huber.
— Bądźmy mu więc posłuszni i przepędźmy noc tutaj.
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/161
Ta strona została skorygowana.
— 161 —