Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/171

Ta strona została skorygowana.
— 171 —

Z pomiędzy trzech więźniów Kamis był najbardziej ździwiony i odurzony. On nie zajmował się badaniem gatunków i w jego umyśle te istoty nie mogły być niczym innym, jak tylko małpami. Ale te małpy chodziły, mówiły, rozniecały ogień i budowały wioski. Dziwił się, że żaden z podróżnych nie wspominał dotąd o podobnym gatunku małp. Upokorzało go to, że te małpy są tak podobne do krajowców.
Biedni więźniowie zaczęli się niecierpliwić; zamknięci w chacie, przez której ściany nic nie mogli słyszeć, niespokojni o przyszłość, niepewni, jak się zakończy ta dziwna przygoda, z każdą chwilą czuli się bardziej nieszczęśliwemi i przygnębionemi. Przytym i głód dokuczał im mocno, gdyż od piętnastu godzin nic nie jedli.
Jedna tylko okoliczność pocieszała ich trochę, a mianowicie, że protegowany Langa znajdował się w tej wiosce, która zapewne musiała być jego miejscem rodzinnym.
— Jeżeli ten mały został ocalony — rzekł Cort, — należy przypuszczać, że i Langa jest uratowany. Zapewne się nie rozłączali... Jeśli więc Langa dowie się, że uwięziono trzech ludzi, domyśli się, że to my... Wszak nie uczyniono nam nic złego, zapewne więc nie skrzywdzono i Langa.
— Nie mamy żadnego dowodu na to, że Langa ocalał — dodał Huber. — Może biedak utonął w nurtach wzburzonej rzeki?
W tej chwili drzwi od chaty, poza któremi