Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/183

Ta strona została skorygowana.
— 183 —

jak my się z nim rozmówimy? Przytym w interesie Wagddisów jest nie dozwolić nam stąd odejść, abyśmy nie zdradzali rodzaju życia tego nieznanego plemienia, przebywającego w gęstwinie lasu Ubangi.
Jan Cort twierdził, że świat naukowy zadziwiłby się wielce odkryciem tego nowego plemienia.
Gdy wszyscy trzej i Langa z niemi weszli do chaty, zobaczyli, że poczyniono w niej pewne zmiany, które im sprawiły przyjemność.
Był w niej młody, dwudziestoletni Wagddis, który, ujrzawszy ich, zaprzestał swojej roboty.
Ruchy jego były zręczne, a wyraz twarzy dosyć inteligientny. Ręką wskazał na przyniesione przedmioty.
Maks, Jan i Kamis z zadowoleniem spostrzegli w kącie swoje karabiny, wprawdzie trochę zardzewiałe, ale zdolne jeszcze do użytku.
— Dobrze, że znalazła się nasza broń! — zawołał Huber.
— Cóż z tego, kiedy nie mamy ładunków — odpowiedział Jan.
— Oto jest skrzynka z ładunkami — rzekł Kamis, wskazując na metalową skrzynkę, stojącą przy wejściu.
Zanim tratwa rozbiła się o skały nadbrzeżne, Kamis miał tyle przytomności, że broń i skrzynkę wyrzucił na skały, skąd też Wagddisowie zabrali te przedmioty do swej wioski.
— Oddali nam karabiny — rzekł Maks — ale ciekawym, czy oni wiedzą, do czego służy broń palna?