nie odważył się na to; ale chcieć wozami przejechać ten gąszcz leśny, byłoby to bezowocne usiłowanie.
— Mówisz, Urdaksie, że nikt nigdy nie próbował przedostać się przez ten las?
— Może i usiłował, panie Maksie, ale nikomu się to nie udało i zdaje mi się, że w całej prowincji Kamerunu i Kongo nikt nie odważyłby się na tę próbę. Któżby chciał zapuszczać się tam, gdzie niema żadnej ścieżki i przedzierać się przez gąszcze krzaków i cierni? Nie wiem nawet, czy ogień i siekiera otworzyłyby nam drogę przez puszczę, gdyż napotkałoby się jeszcze mnóstwo spróchniałych, powalonych na ziemię pni drzewnych, które stanowiłyby nieprzebytą zaporę.
— Czy doprawdy nieprzebytą, Urdaksie?
— Kochany przyjacielu — rzekł Jan Cort — nie myśl o tym lesie; możemy się nazwać szczęśliwemi, że go ominiemy. Przyznam ci się, że nie miałbym ochoty przedzierać się przez taki labirynt drzew...
— I nie byłbyś ciekawy dowiedzieć się, co się znajduje w podobnej puszczy?
— A cóż może być, mój Maksie? Czy myślisz, że tam są nieznane królestwa, zaklęte miasta, lub nieznane gatunki zwierząt mięsożernych, o pięciu nogach naprzykład, albo ludzi o trzech nogach?
— Kto wie, czy tak nie jest, mój Janie?... Jakże bym chciał zapuścić się w głąb tego lasu!...
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 19 —