— Zachowajmy naszą odwagę i kule na czas bardziej odpowiedni — oświadczył Cort.
Podróżni nasi siedzieli ciągle w wiosce Wagddisów i nie mieli żadnej sposobności do ucieczki, pomimo, że z rodziną Li-Mai utrzymywali stosunki przyjacielskie.
Pewnego dnia wioska Ngala przybrała pozór odświętny, mieszkańcy postroili się w pióra, barwne tkaniny i liście.
Dzień ten, a raczej popołudnie 15 kwietnia miało sprowadzić dziwną zmianę w spokojnych obyczajach Wagddisów. Od trzech tygodni, jak nasi podróżni byli tu uwięzieni, nie zdarzyła im się sposobność wydostania się do lasu, przez który można było dojść do Ubangi. Pomimo pozornej swobody, mieszkańcy wioski Ngala pilnowali ich doskonale; o ucieczce nie mogło być mowy. Wprawdzie Cort mógł badać obyczaje Wagddisów i porównywać ich skłonności ludzkie, lub zwierzęce, ale nie był pewien, czy pochwali się kiedy swemi zdobyczami naukowemi w świecie cywilizowanym; to jest, czy powróci kiedykolwiek do francuskiej prowincji Kongo i do Libreville.
Czas był prześliczny. Palące promienie podzwrotnikowego słońca przedzierały się przez wierzchołki drzew, ocieniających nadpowietrzną wioskę. Upał nie zmniejszał się, pomimo, że była już godzina trzecia popołudniu.
Cort i Huber żyli przyjacielsko z rodziną Li-Mai. Widywali się z niemi codziennie; a mały prawie nie odstępował Langa.
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/190
Ta strona została skorygowana.
— 190 —