Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/203

Ta strona została skorygowana.
— 203 —

swoje oblicze? Przecież chyba widział, że nie jesteśmy podobni do jego poddanych.
— Podzielam twoje zdanie i dziwię się, że Mselo-Tala-Tala nie wezwał nas jeszcze do swego pałacu — dodał Jan.
— Może nie wie, że nas pochwycono i uwięziono?
— Być może, ale to jednak dziwne — mówił Cort, — zachodzą tu jakieś okoliczności, których nie rozumiem.
Z tego wszystkiego to tylko było jasne, że doktór Johansen, który chciał zrozumieć mowę małp, wpadł w ręce dzikiego, nieznanego plemienia, o którego istnieniu ludzie cywilizowani nic nie wiedzieli. Nie było mu trudno nauczyć ich mówić niektórych wyrazów, gdyż oni posiadali mowę. Potym jako doktór leczył ich i tym sposobem zyskał popularność. Mieszkańcy Ngala cieszyli się dobrym zdrowiem. Nie było między niemi chorych i w przeciągu kilku tygodni nikt nie umarł.
Podróżni nasi namyślali się, co im teraz czynić wypada? Doktór Johansen powinienby ich obdarzyć wolnością, gdyby się do niego udali i prosili go aby ich odesłał do Kongo.
— Być może, że Wagddisowie nie powiedzieli królowi o naszej obecności — rzekł Huber. W tłumie król nas nie dostrzegł, musimy więc dostać się do jego chaty.
— Kiedy? — zapytał Cort.
— Dziś wieczorem. Ponieważ zdaje się, że