Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/208

Ta strona została skorygowana.
— 208 —

ce zrozumiał, że chodzi tu o ucieczkę i dał im do zrozumienia, że im dopomoże.
Poprowadził ich więc ku schodom. Lecz wyjścia strzegł Raggi z dwunastoma wojownikami. Maks Huber uznał, że nadeszła chwila, iż trzeba użyć karabinu. Raggi rzucił się na nich. Maks wystrzelił. Raggi upadł na ziemię śmiertelnie raniony.
Wagddisowie nie znali broni palnej, to też przestrach ich był okropny. Zdawało im się, że spadł piorun z jasnego nieba. Wojownicy rozpierzchli się na wszystkie strony. Przejście pozostało swobodne.
— Prędko na dół! — zawołał Kamis.
Li-Mai i jego ojciec szli przed niemi. Wyszedszy z wioski, podążyli w stronę rzeki, odczepili łódkę i wsiedli w nią, zabierając z sobą obydwuch przewodników.
Ale w tejże chwili zapłonęły pochodnie i Wagddisowie biegli na wybrzeże, wydając głośne okrzyki gniewu i groźby i wypuszczając za uciekającemi chmurę strzał.
Uciekający zaczęli strzelać, dwuch Wagddisów padło, reszta cofnęła się z okrzykami przerażenia.
Bystry prąd rzeki uniósł szybko łódkę pod zieloną gęstwinę drzew.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Nie będziemy szczegółowo opisywać, w jaki sposób podróżni nasi płynęli po rzece. Nie napotkali już więcej takich nadpowietrznych wiosek. Mieli broń, nie brakło im więc pożywienia. Po-